"Now think about what you do
Think about what they say
Think about how to think"
Ostatnia
klepsydra została wywieszona na bramie prowadzącej do rezydencji panny Collins.
Cała rodzina, a także wszyscy zainteresowani zostali już powiadomieni o
pogrzebie, który miał się odbyć dwudziestego lipca, dokładnie za trzy dni. Trzy
okropnie męczące dni.
Fay i Blair
spędziły cały ranek polerując podłogi w całym domu. Jedyna córka ciotki Georgii
okazała się być zaskakująco mało rozmowa, w przeciwieństwie do swojego brata,
co Fay zaakceptowała z przyjemnością. Pracowały w milczeniu, przez co szybciej
uporały się z posadzkami i mogły wrócić do swoich pokoi, by odpocząć. Po
południu Harry wyjechał samochodem do Brighton, by odebrać z dworca wujka,
Evana, a także dziadków Fay, Ronalda i Helen Collinsów.
Pozostało
jeszcze tylko czekać na rodziców chrzestnych Meg, Henry’ego i Josephine z ich
małą córeczką, Fleur, którzy mieli przybyć pociągiem z Glasgow następnego dnia.
Fay siedziała
w swoim pokoju i rozmyślała nad wszystkim co się ostatnio wydarzyło. Nie o Meg.
Bądź co bądź, nie była masochistką. Myślała raczej o Liamie, który powstrzymał
ją od skoku z klifu i o Harry’m, który spędził z nią cały wieczór, trzymając ją
w swoich ramionach. Dużo wtedy mówił, ale Fay miała już wypracowany tryb
ignorowania go, więc po prostu leżała, oparta o jego klatkę piersiową i
słuchała, jak głośno bije jego serce.
Chyba ciotka
Georgia jednak miała rację. Fay nie potrafiła poradzić sobie sama. Co się
stanie, gdy wszyscy wyjadą po pogrzebie Meg? A co, jeśli Liam zniknie i będzie
musiała nauczyć się funkcjonować bez niego? Ostatnio nawet zakupów nie
potrafiła zrobić samotnie…
Po południu
wyszło słońce. Fay zabrała duże nożyce do przycinania krzewów i wyszła przed dom,
kierując się kamienistą ścieżką w stronę altanki. Niewiele myśląc, zaczęła ciąć
poplątane rośliny, skupiając całą swoją uwagę na tej jednej czynności. Nie
chciała kompletnie niszczyć bluszczu, który zaplątał się w deski altanki,
jedynie ogarnąć chaos, który rozsiewał.
Uprzytomniły
ją kropelki deszczu, które spadły niespodziewanie na jej czoło. Popatrzyła w
górę i zobaczyła, jak nad morzem zbierają się groźne, szare chmury, zwiastujące
burzę. Nawet woda głośno alarmowała ją od strony klifu o zbliżającym się
sztormie. Zabrała nożyce i odsunęła się na kilka kroków od altanki, podziwiając
efekt swojej pracy. Było jeszcze kilka rzeczy, które miała ochotę poprawić, ale
równie dobrze mogła to zrobić kiedy indziej. Może przy lepszej pogodzie.
Wróciła tą
samą ścieżką przed dom i z delikatnym uśmiechem dostrzegła samochód stojący na
żwirowym podjeździe. Harry wrócił. A to oznaczało, że spora część jej rodziny
również dojechała spokojnie. Pobiegła do domu, w akompaniamencie kropli deszczu
uderzających w kamienisty chodnik i zamknęła za sobą drzwi frontowe.
Gdy wbiegała
na pierwsze piętro zagrzmiał pierwszy piorun i w całym domu przez chwilę
zamigotało światło. Nie przejęła się tym zbytnio, nigdy nie bała się burzy. Nawet
lubiła siedzieć przy zgaszonym świetle w pochmurne wieczory i przyglądać się,
jak srebrne błyskawice odrysowują się na czarnym niebie. Przypominało jej to o
tym, że nawet niebo czasami krzyczy.
Babcia Helen i dziadek Ronald zajęli tę samą
sypialnie co zwykle, rozpakowując powoli swoje rzeczy do drewnianej komody w
rogu pokoju. Fay weszła powoli do pomieszczenia, pukając uprzednio do drzwi.
- Faith! –
wykrzyknęła Helen i podeszła do wnuczki.
Staruszka
uściskała Fay i wzięła jej twarz w obie dłonie, przyglądając się jej uważnie.
Dziewczyna już myślała, że usłyszy jakiś komentarz na temat swojej wychudzonej
sylwetki, ale Helen tylko stała i patrzyła, aż w końcu uśmiechnęła się
dobrodusznie i pokiwała głową.
- Dobrze cię
znowu widzieć – powiedziała, a zmarszczki wokół jej oczu pogłębiły się o dobre
kilka centymetrów. Fay uśmiechnęła się mimowolnie na te słowa. Miło było
słyszeć, że jednak sprawia się komuś przyjemność swoim widokiem.
W tym całym
zamieszaniu ze zniknięciem Meg, a potem z jej śmiercią i pogrzebem, kompletnie
zapomniała, że jednak ma jeszcze kogoś po swojej stronie. To przecież właśnie
babcia Helen broniła zażarcie Fay, gdy ciotka Georgia próbowała zabrać jej
spadek po rodzicach. To babcia Helen uśmiechała się do niej pogodnie, gdy wydawało
się, że dzień nie może być gorszy. Gdyby Bóg zsyłał Anioły na ziemie w postaci
żywych osób, na pewno zesłałby Fay babcię Helen.
Spędziła
krótką chwilę na rozmowie z dziadkami, po czym poszła do pokoju obok, by
przywitać się z wujem Evanem. Był przyjacielem jej ojca i często pokazywał się
w okolicach Brighton za czasów życia rodziców Fay, jednak po ich śmierci powrót
do tego domu wydawał się dla niego zbyt niezręczny, by mógł zawitać tu na
dłużej. Nie był to jednak człowiek, z którym dziewczyna potrafiła rozmawiać.
Zajmowały go tematy dotyczące wyżej postawionych ludzi. Potrafił, na przykład,
godzinami dyskutować o kawiorze, krewetkach i ostrygach, chociaż całe życie
wyglądał na znudzonego.
Kolację podano
o szóstej. Harry przygotował piersi z kurczaka, a Blair zajęła się
podwieczorkiem i upiekła ciasto cynamonowe z jabłkami. Fay patrzyła na puste
krzesło przy stole, które ostatnio tak często zajmował Liam. Jego nieobecność
wydawała się wręcz nierealna.
Usiadła pomiędzy
Harry’m i Blair, chociaż najchętniej zjadłaby w swoim pokoju, byleby tylko
uniknąć rozmowy z cała tą gromadą ludzi. Jadła powoli kurczaka, popijając
czerwonym winem, które było dla niej stanowczo za cierpkie i przysłuchiwała się
tematom przy stole.
Harry
rozmawiał z wujem Evanem i ciotką Georgią o tutejszej plaży i możliwości
wynajęcia jachtu na kilka dni, jeśli w końcu poprawi się pogoda. Fay nie mogła
sobie nawet wyobrazić, jak ta trójka mogła rozmawiać o odpoczynku na jachcie w
takich okolicznościach. Z jej drugiej strony Blair i babcia Helen omawiały
właśnie sposób podania serwetek. Jedynie dziadek Ronald pozostawał milczący na
końcu stołu.
Nagle Fay
podłapała kilka słów ciotki Georgii.
- …muszę
sprowadzić tutaj więcej swoich rzeczy, skoro mam zostać na kilka tygodni…
- Słucham? –
przerwała jej dziewczyna, upuszczając swój widelec na talerz z głośnym
brzękiem.
- Oh,
kochanie. Nie mogę cię tak tutaj zostawić. No, spójrz na siebie, jesteś jednym,
wielkim nieszczęściem – westchnęła ciotka, sztucznie przybierając zatroskany
ton i wskazując suchą dłonią na Fay.
- Nie
potrzebuję opiekunki. Mogę mieszkać tu sama – powiedziała Fay stanowczo, czując
jak palą ją policzki. Czy naprawdę wyglądała aż tak źle?
- Może tak ci
się teraz wydaje, ale wszyscy wiemy, że potrzebujesz pomocy. Prawda? – Ciotka
Georgia popatrzyła się z wyczekiwaniem na swojego brata i dzieci. Harry
przyglądał się jej uważnie z nieprzeniknioną miną, jakby głęboko się nad czymś
zastanawiał, za to Blair i Evan spuścili spojrzenia na swoje talerze, po czym
wzruszyli ramionami.
- Skoro
uważasz, że Faith potrzebuje pomocy, wyślij ją do psychiatry – odezwała się
niespodziewanie babcia Helen. Fay popatrzyła się na nią pełnym urazy wzrokiem.
Czy jej największa popleczniczka właśnie sugerowała jej chorobę psychiczną? –
Mówię poważnie, niech lekarz zadecyduje, czy dziewczyna naprawdę nie może zostać
sama.
Fay nagle
zrozumiała co babcia Helen miała na myśli. Mentalnie próbowała podstawić nogę
ciotce Georgii w drodze do spełnienia jej planów dotyczących mieszania w
rezydencji Collinsów.
- To przecież
nie jest potrzebne… - mruknęła ciotka, zerkając w panice na Evana, w
poszukiwaniu chociaż odrobiny wsparcia. Fay z satysfakcją zauważyła, że
mężczyzna unika wzroku siostry. Harry spuścił głowę jeszcze niżej, chowając
wygięte w rozbawieniu wargi pod brązowymi lokami.
- Dlaczego
nie? – Fay podniosła lekko brwi i kiwnęła do babci, popierając jej stanowisko.
– Skoro ciocia się o mnie martwi, chyba lepiej oddać opiekę nade mną w ręce
kogoś kompetentnego.
- Ja jestem
kompetentna! – Ciotka Georgia wyglądała, jakby powoli traciła kontrolę nad
sobą. Zarówno Harry, jak i babcia Helen sprawiali wrażenie, jakby nie mogli
wyobrazić sobie lepszej rozrywki od patrzenia na rozdrażnioną kobietę. Fay z
całych sił powstrzymywała mściwy uśmiech.
- Dziewczyna
nie może zostać w takim miejscu kompletnie sama po śmierci swojej siostry! Może
to był znak? Może Meg miała umrzeć, żeby ktoś się w końcu zajął Fay?! –
wybuchła ciotka Georgia i od razu zamilkła widząc miny osób zebranych przy
stole. Dziadek Ronald po raz pierwszy od początku rozmowy podniósł wzrok znad
talerza i popatrzył się na kobietę z odrazą, potrząsając głową. Babcia Helen,
Blair i Harry odchylili się na swoich krzesłach, szukając słów, które mogłyby
wyrazić oburzenie porównywalne do tego, które czuli.
Cisza
dźwięczała w uszach.
Fay patrzyła
na ciotkę z nienawiścią, zabijając wzrokiem każdą cząsteczkę, każdy pojedynczy
atom jej ciała. Nie potrafiła sobie wyobrazić jak kobieta mogła coś takiego
powiedzieć. Jak przez gardło przeszły jej tak paskudne słowa. Jednocześnie
uświadomiła sobie, że był to pierwszy raz, od kiedy Fay znalazła Meg w
ogrodzie, gdy ktoś wypowiedział na głos jej imię.
Przez myśl
przeszła jej jedna, okropna myśl: Co jeśli to ciotka Georgia zabiła Meg, żeby
znaleźć kolejny pretekst, by tu przyjechać? Fay wzdrygnęła się, zamykając oczy
z obrzydzeniem.
- Faith… -
odezwała się spokojnie babcia Helen po kilku przerażająco długich minutach
milczenia. Fay odwróciła powoli głowę w jej stronę, ale jej spojrzenie było
nieobecne. – Znam w Brighton świetnego specjalistę, spróbuję umówić cię do
niego na wizytę jeszcze w tym tygodniu. Zobaczymy co powie.
Fay kiwnęła
głową, chociaż całe jej ciało sprzeciwiało się jakiemukolwiek ruchowi. Blair
wstała od stołu zabierając ze sobą talerz pełny jedzenia. Odstawiła go w kuchni
i wyszła do swojego pokoju. Wuj Evan, dziadek Ronald i babcia Helen wzięli z
niej przykład i powoli odchodzili od stołu. W końcu wstała również ciotka
Georgia, kierując się do swojej sypialni bez słowa.
Przy stole
zostali tylko Harry i Fay.
- Wszystko w
porządku? – zapytał chłopak pochylając się nad dziewczyną. Fay nie
odpowiedziała. Po pierwsze, nie miała ochoty zaczynać z nim rozmowy, a po
drugie, nie znała nawet odpowiedzi na pytanie. W porządku? Czy cokolwiek było
teraz w porządku? Jej życie właśnie kompletnie się rozpadło. Jej świat, jej
domek z kart, który skrupulatnie układała latami, rozleciał się na kawałeczki.
Wstała,
pozostawiając go przy stole i wyszła frontowymi drzwiami. Minęła bramę bez
słowa i skierowała się prosto nad morze. Chciała pobyt teraz sama. Dotknąć
bosymi stopami zimnego klifu i przez chwilę poczuć się na krawędzi życia i
śmierci. Mogłaby mieć władzę. Siedząc nad wzburzonymi falami, przyglądając się
morskiej wodzie walczącej z twardą skałą, wystarczał jeden jej ruch i stałaby
się jednością z oceanem. Ta świadomość tańczyła w jej klatce piersiowej.
Usiadła w
swoim ulubionym miejscu, ignorując mżawkę, która sprawiała, że jej włosy
łączyły się w dwa, nieeleganckie strąki i popatrzyła przed siebie. Słońce
przykrywały szare chmury, a jednak czuła, że musi być jeszcze wcześnie. Ptaki
jeszcze nie wróciły do swoich gniazd przed zmrokiem, tylko krążyły nad
spienioną wodą, oddając się chaotycznej rozmowie tuż przed końcem dnia.
Ktoś stał za
nią. Fay poczuła niepokój na myśl, że nieznajomy jest tak blisko, że mógłby
jedynie lekko ją popchnąć by strącić ją z klifu. Przez to traciła kontrolę.
Odwróciła się
gwałtownie i zobaczyła wysoką sylwetkę stojącą nad nią. Poznała go po
rozwianych lokach i siłą woli powstrzymała się przed przewróceniem oczami.
- Co tutaj
robisz? – zapytała, najmniej kulturalnym tonem na jaki było ją stać.
- Nie
odpowiedziałaś na moje pytanie, więc przyszedłem za tobą – odpowiedział,
przysiadając się obok niej. Fay już chciała powiedzieć mu, by zostawił ją w
spokoju, gdy spojrzała na niego i zobaczyła jak chłopak również spuszcza bose
stopy ponad falami oceanu. Coś w tym widoku powstrzymało ją od zgryźliwych
uwag. Liam przychodził z nią tutaj czasami, ale nigdy nie robił tego co ona.
Nigdy nie patrzył w dół. – Więc jak się czujesz?
- Nie pytaj,
jeśli nie obchodzi cię moja odpowiedz – mruknęła Fay i zamachała stopami. Zimny
deszcz i wiatr sprawiały, że palce jej kostniały, a jednak nie miała ochoty
przestać. Mogłaby tutaj siedzieć godzinami.
- Nie
pytałbym, gdyby nie obchodziła mnie twoja odpowiedź. – Harry pochylił się nad
nią i Fay przez chwilę słyszała w jego głosie kompletnie nową nutę. Coś
pomiędzy irytacją i gniewem, co kazało jej myśleć, że chłopak jednak martwi się
o jej stan zdrowia. Przynajmniej tego psychicznego.
- A jak
miałabym się czuć? – Fay wzruszyła ramionami, odwracając głowę w jego stronę.
Twarz Harry’ego była znacznie bliżej niż się tego spodziewała i gdy to zrobiła,
o mało nie zetknęli się nosami. Dziewczyna gwałtownie odsunęła się od niego.
Chciała
spędzić jeszcze kilka chwil na klifie, ale nie mogła oczekiwać od Harry’ego, że
uszanuje jej prośbę i zostawi ją samą, więc po prostu poddała się i wstała,
otrzepując spodnie. Wróciła i zamknęła się w swojej sypialni, ignorując ciche
szepty Harry’ego dochodzące do niej zza drzwi.
Kilka godzin później słowa ciotki
Georgii wciąż nie chciały opuścić jej myśli. Nigdy wcześniej nikt nie odważył się
nawet wspomnieć o śmierci Meg, a co dopiero zrobić tego z taką nienawiścią. Jak
gdyby ciotka naprawdę uważała wszystko, co przytrafiło się małej dziewczynce za
coś dobrego.
Fay pamiętała
jak dokładnie dziesięć lat temu ciotka przyjechała w odwiedziny. Wcześniej ta
wizyta kojarzyła się jej tylko z irytującym, małym Harry’m, który nie chciał
zostawić jej samej nawet na minutę, ale teraz kolejne wspomnienia powoli
wracały do niej, wypływając na powierzchnie niczym stare wraki okrętów,
zatopionych przed setkami lat.
Meg była
jeszcze taka malutka. Każdy kto na nią popatrzył, zakochiwał się w niej bez
pamięci. Była całkowitym przeciwieństwem Fay, z tymi jej białymi loczkami i
różanymi policzkami. Różnica była tak widoczna, że oczywiście nikt nawet nie
pomyślał o tym, by je porównywać do siebie. Nikt, oprócz ciotki Georgii.
Przyjrzała się małej Meg i odwróciła do pani Collins, mówiąc głośno:
- Jakim cudem
to dziecko nie jest podobne ani do ciebie, ani do twojego męża?
Oczywiście
nikt nie odpowiedział. Dzieci dziedziczą różne geny, nie zawsze są one idealną
kopią rodziców. Czasami po prostu zabierają trochę piękna od aniołów i
sprowadzają odrobinę nieba na tę szarą ziemię.
Fay wyszła ze
swojej sypialni i ostrożnie zeszła na dół po schodach do kuchni, uważając by
nikogo nie obudzić.
Kolejne
wspomnienie. Pogrzeb jej rodziców. Ściskała dziesięcioletnią Meg, szepcząc jej
słowa pocieszenia, gdy Mała nie mogła przestać płakać. Nie chciała zabierać jej
do kościoła, by dziecko nie musiało patrzeć na trumny, ale ciotka uparła się,
by obie były obecne przy czuwaniu.
Znów powróciła
myślami do rzeczywistości. Szła korytarzem, szukając drzwi Jej sypialni. W dłoni wyczuwała drewnianą rączkę od noża
rzeźnickiego.
Po pogrzebie
jej rodziców wracała do domu przez duży park niedaleko plaży. Chciała pobyć
sama, ale Meg kurczowo trzymała się jej dłoni, próbując zmusić ją do dalszej
drogi. Nie rozumiała, że Fay była tymczasowo nieobecna dla świata. Nagle
dziewczyna zauważyła ciotkę Georgię idącą tą samą drogą co one, więc spróbowała
poprosić ją o pomoc:
„Możesz odprowadzić
ją do domu? Muszę tu chwilę zostać.”
„Oh,
oczywiście. Rozumiem, że w takiej sytuacji Meg to tylko problem, którego każdy
chciałby się pozbyć”
Odwróciła się
wtedy od ciotki i zabrała Meg ze sobą. Nie rozumiała, jakie intencje kierowały
kobietą, gdy wymawiała tamte słowa. Nie były to też rzeczy nad którymi chciała
rozmyślać. Więc po prostu zapomniała.
Otworzyła
powoli drzwi, uważając, by nie zaskrzypiały. Od lat dbała o to, by nic w tym
domu nie skrzypiało, a jednak teraz chciała być jeszcze bardziej ostrożna. Słyszała
jak ciotka Georgia oddycha spokojnie na łóżku. Musiała być już w głębokiej
fazie snu. Podeszła do niej w trzech krokach.
Nóż w dłoni
zrobił się zbyt ciężki. Podniosła go, ale nie mogła powstrzymać się od
patrzenia na twarz ciotki. Nagle dopadły ja wątpliwości.
Co jeśli
osądziła zbyt łatwo? Ciotka Georgia owszem była trudną osobą do zniesienia, ale
czy potrafiłaby zabić z zimną krwią? Ten detektyw mówił, że Meg musiała być zamordowana
przez mężczyznę, lub bardzo silną kobietę, tymczasem ciotka Georgia nie potrafiła
nawet otworzyć słoika bez pomocy drugiej osoby. Fay potrząsnęła głową, by
jaśniej myśleć.
Meg to tylko problem, którego każdy chciałby
się pozbyć…
Jeszcze raz
uniosła nóż. Nikt inny nie mógłby zabić Meg. Nikt inny nie miał powodów, by to
zrobić!
- Fay? Gdzie
jesteś?!
Odwróciła się
spanikowana w stronę uchylonych drzwi na korytarz, gdy usłyszała głos Harry’ego
dochodzący gdzieś z wnętrza domu. Popatrzyła na nóż w swojej dłoni. Harry nie
może teraz jej zobaczyć!
Rzuciła się
pod łóżko i wsunęła nóż najdalej jak się tylko dało. Gdy wstawała z klęczek
chłopak stał w drzwiach i patrzył się na nią, marszcząc brwi.
- Nie było cię
w twojej sypialni – powiedział cicho, przyglądając się uważnie Fay.
- Szukałam…
książki. – Nawet dla Fay nie zabrzmiało to wystarczająco przekonująco, tak więc
nie zdziwiła się, gdy chłopak przekręcił delikatnie głowę w milczeniu.
- Znalazłaś?
- Jak widać
nie.
Stali przez
chwilę, mierząc się wzrokiem. Ona walczyła z pokusą popatrzenia na łóżko,
dokładnie w miejsce, gdzie schowała nóż, by sprawdzić, czy nie był widoczny. On
z pokusą zapytania jej, co tak naprawdę robiła w sypialni jego matki o drugiej
nad ranem.
- Wszystko w
porządku? – zapytał sztywno.
- Tak.
Na te same
pytania, te same kłamstwa.
_________________________________
Czytam - Komentuję
Doceniam każdą opinię, jeśli ma więcej niż dwa zdania pojedynczo złożone ;)
nie spodziewałam się, że Fay będzie chciała zabić ciotkę, ale prawdę mówiąc w ogóle jej się nie dziwię! Po tym jak się zachowywała i po tym co powiedziała sama sięgnęłabym po młotek i z przyjemnością ją zatłukła. Martwi mnie jedynie nieobecność Liam'a, ale gdzieś w głębi duszy mam nadzieję, że będzie miał on coś wspólnego ze śmiercią Meg. Wiem, jestem okropna. :( ale takie opowiadania to po prostu moje klimaty i gorąco liczę na jeszcze jedną, malutką zbrodnię. Rozdział czytało się bardzo przyjemnie [a tak nawiasem mówiąc - Harry jest strasznie upierdliwy] i czekam cierpliwie jak dalej rozwinie się akcja.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam cieplutko :))
P.S jak byś mogła usunąć sekwencję obrazkową, łatwiej byłoby dodawać komentarze. :)
Dziękuję serdecznie za bardzo miły komentarz u siebie! Zobaczysz, że czas minie bardzo szybko i niedługo dodam ten rozdział pierwszy :P Obiecuję też nadrobić u Ciebie te cztery rozdziały, z tego co widzę. Może zacznę jeszcze dzisiaj, ale na pewno pojawię się z opinią do końca tygodnia, jeśli czas pozwoli. Pozdrawiam! :)
OdpowiedzUsuńA więc dotarłam i do końca tego rozdziału. Albo mi się wydaje, albo był nieco dłuższy od pozostałych? Ale to bardzo dobrze. Targają mną jakieś skrajne emocje, więc z góry przepraszam, jeśli ten komentarz nie będzie dość spójny. Fay musiało być naprawdę ciężko, kiedy właściwie cała jej dalsza rodzina zwaliła się do jej domu. Wiadomo, że bardzo potrzebowała teraz samotności, jednak obecna sytuacja to uniemożliwiała. Kolacja to kolejny element, którego osobiście chyba bym nie zniosła. A ona jest naprawdę, naprawdę silną dziewczyną. I faktycznie - sama nie mogłam uwierzyć, kiedy Harry z ciotką rozmawiali na temat odpoczynku. W takim momencie? Mogliby przynajmniej zostawić to na później, bo wcale nie było to taktowne. Jak ta ciotka mnie denerwuje. Jak ona śmiała powiedzieć coś tak potwornego? To że ma chęci na cały majątek to jedno, ale to że zachowuje się jak skończona kretynka to drugie. Niby taka opiekuńcza, a tutaj właśnie wychodzi jej prawdziwe oblicze. Jak ja nie znoszę takich fałszywych ludzi. No po prostu za żadne skarby, nigdy jej nie polubię. Choćby nie wiem, co zrobiła. Sprawa przesądzona, mój wróg numer jeden! Ale za to bardzo podobała mi się postawa Harry'ego, który w sumie wykazał się taką strasznie irytującą zawziętością, ale zaś z drugiej strony okazał swoją troskę (mam nadzieję, że szczerą). Liczę, że Fay jeszcze bardziej się do niego przekona i ich stosunki nieco się ocieplą. Co do winy ciotki.. Nie sądzę, by Georgia miała coś wspólnego z zabójstwem Meg, to byłoby zbyt proste. Owszem, może i miała powód, wypowiedziała parę niepotrzebnych słów i jest osobą, jaką jest, ale dalej mnie to nie przekonuje. Osobiście uważam, że mordercą faktycznie był ktoś bliski, ale nie ona. No nic, czekam na rozdział następny, oczywiście informuj (tt już masz!). Życzę mnóstwa weny! Pozdrawiam :*
UsuńCzy to zabrzmi dziwnie jak powiem, że wcale bym nie płakała, gdy coś jej się stało? Może jestem nieczuła, ale tak bardzo zżyłam się z tym opowiadaniem, że poczułam się jakbym była Fay i patrzyła jej oczami. Czułam ten wstręt do tego przebrzydłego babsztyla. Otrząsnęłam się dopiero, kiedy Harry zaczął ją wołać. Duży plus ode mnie! :)
OdpowiedzUsuń